Jak pan Zagłoba własnoręcznie...
Gdy
husaria ruszyła naprzód, pan Zagłoba, choć oddech miał krótki i tłoku nie
lubił, skoczył przecie z innymi, bo zresztą i nie mógł inaczej uczynić bez
narażenia się na stratowanie. Leciał tedy przymknąwszy oczy, a w głowie latały
mu z błyskawicową szybkością myśli: „Na nic fortele! na
nic fortele! głupi wygrywa, mądry ginie!” Potem
ogarnęła go złość na wojnę, na Kozaków, na husarzy i na wszystkich w świecie.
Zaczął kląć – i modlić się. Powietrze świszczało mu w uszach, tamowało
oddech w piersi! – nagle uderzył się o coś
koniem, poczuł opór, więc otworzył oczy – i cóż ujrzał: oto kosy, szable,
cepy, mnóstwo rozpalonych twarzy, oczu, wąsów... a
wszystko to niewyraźne, nie wiadomo czyje, wszystko drgające, skaczące,
wściekłe. Wtedy porwała go ostatnia pasja na tych nieprzyjaciół, że nie
uciekli do diabła, że leźli w oczy i że zmuszali go do
bitwy. „Chcecie, to macie!” – pomyślał
i począł ciąć ślepo na wszystkie strony. Czasem przecinał powietrze, a czasem
czuł, iż ostrze mu grzęźnie w coś miękkiego. Jednocześnie czuł, że jeszcze
żyje, i to dodawało mu nadzwyczajnie otuchy. „Bij! zabij
!” – ryczał jak bawół – na koniec
owe wściekłe twarze znikły mu z oczu, a natomiast ujrzał mnóstwo pleców,
wierzchów od czapek, a krzyki mało mu uszu nie rozdarły.
„Zmykają? – przemknęło
mu przez głowę. – Tak jest!”
Wtedy odwaga wezbrała w nim bez miary.
– Złodzieje! – krzyknął.
– Tak to szlachcie stawacie?
I skoczył między uciekających, minął wielu i zamieszawszy się
w gęstwinie, z większą już przytomnością pracować począł. Tymczasem towarzysze
jego przyparli Niżowców do brzegów Słuczy, porośniętych dość gęsto drzewami,
i gnali ich wzdłuż brzegu do grobli, nikogo żywcem nie biorąc, bo czasu nie stawało.
Nagle pan Zagłoba poczuł, że koń
poczyna się pod nim rozpierać, a jednocześnie spadło nań coś ciężkiego i obwinęło
mu całą głowę, tak iż otoczyła go ciemność zupełna.
– Mości panowie! ratujcie!
– krzyknął bijąc piętami konia.
Rumak jednak, widocznie zmorzony
ciężarem jeźdźca, jęczał tylko i stał w miejscu. Pan Zagłoba słyszał wrzask,
krzyki przelatujących koło siebie jeźdźców, potem cały ten huragan przeleciał i
naokół nastała względna cisza.
I znowu myśli, tak szybkie jak
strzały tatarskie, poczęły mknąć przez jego głowę.
"Co to jest? co się stało?
Jezus Maria! wzięto mnie w niewolę!"
I na czoło wystąpiły mu krople
zimnego potu. Widocznie owinięto mu głowę tak samo, jak on niegdyś Bohunowi.
Ten ciężar, który czuje na ramieniu – to dłoń hajdamacka. Ale czemuż go
nie prowadzą lub nie zabijają? czemu stoi w miejscu?
– Puszczaj, chamie! – krzyknął wreszcie przyduszonym głosem.
Milczenie.
– Puszczaj, chamie! Daruję cię
zdrowiem!
Żadnej odpowiedzi.
Pan Zagłoba raz jeszcze uderzył piętami w
boki konia, ale znowu bez skutku. Zatknięte bydlę rozkraczyło się tylko szerzej
i stało w miejscu. Wówczas ostatnia pasja pochwyciła nieszczęsnego jeńca i dobywszy
noża z pochwy wiszącej mu na brzuchu dał straszne pchnięcie w tył za siebie.
Ale nóż przeciął tylko powietrze. Wtedy Zagłoba porwał obu
rękoma za ową zasłonę obwijającą mu głowę i zerwał ją w mgnieniu oka.
Co
to jest?
Hajdamaków nie ma. Naokół pusto. Z dala tylko
widać w dymie przelatujących kraśnych dragonów Wołodyjowskiego, a o
kilkanaście staj dalej migocą zbroje husarzy, którzy gnają resztki niedobitków
zawracając je z pola ku wodzie. Natomiast u nóg pana Zagłoby leży pułkowa
chorągiew zaporoska. Widocznie uciekający Kozak cisnął ją tak, że drzewcem
wsparła się na ramieniu pana Zagłoby, a płachtą pokryła mu głowę.
Ujrzawszy to
wszystko i zrozumiawszy dokładnie mąż ów oprzytomniał zupełnie.
– Aha! – rzekł –
zdobyłem chorągiew. Jak to? możem jej nie zdobył?
Jeśli justycja nie polegnie także w tej bitwie, tedy pewien jestem nagrody. O
chamy! szczęście wasze, iż mi
się koń rozparł. Nie znałem się mniemając, iż fortelom mogę ufać bardziej niż
męstwu. Mogę się do czegoś więcej w wojsku przydać niż do zjadania sucharów. O
dla Boga! znowu tu jakaś wataha leci. Nie tędy,
psubraty, nie tędy! Żeby tego konia wilcy zjedli!... Bij!... zabij!
................................................
Każdy ze zdobywców ciskał swoją chorągiew,
tak iż utworzył się z nich stos niemały, było bowiem
wszystkich czterdzieści. A gdy z kolei przechodził pan Zagłoba, zwalił swoją
z taką mocą i hukiem, że aż ratyszcze pękło, co widząc książę zatrzymał go i
pytał:
–
A waść to własnymi rękami zdobyłeś ów znak?
–
Do usług waszej książęcej mości!
–
Widzę tedy, żeś nie tylko Ulisses, lecz i Achilles.
–
Prosty ja żołnierz, jeno pod Aleksandrem Macedońskim służę.
– Ponieważ lafy waść nie bierzesz, niechże ci skarbnik
jeszcze dwieście czerwonych złotych za tak cnotliwy twój proceder wypłaci.
Pan Zagłoba za kolana księcia chwycił i rzekł:
– Wasza książęca mość! większa
to łaska niż moje męstwo, które rade by się we własnej modestii ukryć.
Z „Ogniem i
mieczem” Henryka Sienkiewicza