O
bezpieczeństwo na morzu
Dzisiaj
okręt zawsze wie gdzie jest – błyskawicznie i z dokładnością do
kilkunastu metrów! Szlachetną sztukę żmudnego i trudnego wyznaczania pozycji
zastąpił "telefon komórkowy" i kilka sztucznych satelitów. 100 lat temu było o wiele gorzej, choć ludzie nie ustawali w
wysiłkach... A oto fragment z ówczesnej prasy francuskiej:
Ostatnie katastrofy morskie znów
postawiły sprawę latarni morskich w centrum uwagi.
Cokolwiek zresztą zarzucą nam gazety angielskie, trzeba powiedzieć, że
brzegi Francji są równie dobrze oświetlone jak brzegi Anglii. Jednak bywają
wypadki, że latarnie morskie – nawet liczne i dość silne – nie
wystarczą, by przestrzec nieszczęsnego żeglarza przed niebezpieczeństwem.
Na morzu bywa przecież tak silna mgła, że marynarz nie dostrzeże czasami
nawet ognika własnej fajki.
Pomyślano więc o tym, aby w niektórych
wypadkach, gdy zawiedzie wzrok, przyszedł mu z pomocą słuch. Wynaleziono
więc syreny ostrzegawcze wyjące ponuro.
Urządzenie to nie przyniosło spodziewanych korzyści. Dźwięk
najsilniejszej nawet syreny nie rozchodzi się zbyt daleko. Inna niedogodność
syreny polega na tym, że nawet doświadczony marynarz może się pomylić, jeśli
idzie o kierunek dźwięku. Przy pewnej odległości błąd sięgać może nawet
dziewięćdziesięciu stopni.
Cóż więc czynić ?
Kilka lat temu miałem okazję
poruszyć ten problem w jednej z gazet. Pisałem wówczas, że skoro wzrok i słuch
nie spełniają swojego zadania, a dotyk i smak nie mogą być raczej w tej dziedzinie
przydatne, rozsądek nakazuje uciec się do węchu.
Nikt dotychczas, o ile mi wiadomo, nie pomyślał o wykorzystaniu w tych
sytuacjach nosa. Zaproponowałem więc wówczas
odpowiednim władzom, by wprowadzić w miejscach szczególnie niebezpiecznych
specjalne boje zapachowe.
Dlaczegóżby nie ?
Proszę sobie wyobrazić taką oto
sytuację:
Wokoło ciemna noc. Widoczność utrudniona jeszcze przez gęstą mgłę.
Nigdzie światełka – ani na ziemi ani na niebie! A temu wszystkiemu
towarzyszy akompaniament muzyczny w postaci wiatru hulającego w ożaglowaniu,
huku przewalających się fal, pełnych przerażenia okrzyków kobiet i dzieci.
Gdzie znajdują się nieszczęśliwi żeglarze? Jeden Bóg wie i też
prawdopodobnie nie jest tego pewny.
Nagle uderza kapitana w nozdrza z południowego wschodu silny zapach
rocqueforta, a z południowego zachodu zapach kwiatu lipowego. Kapitan sięga po
mapę i sprawdza pozycję statku...
Uratowani! Dzięki niech będą Najwyższemu!
Kapitan dokonuje odpowiednich
manewrów i w godzinę później statek wpływa do portu. Pasażerowie i marynarze są
uszczęśliwieni – jedni zalewają się łzami radości, inni winem.
Niestety, wszystko to są jedynie marzenia...
Rutyna i ohydna wstrętna
biurokracja nie dopuszczają do realizacji żadnego nowego pomysłu, powstrzymują
wszelki postęp.
Możecie mi wierzyć albo nie, ale Dyrekcja Naczelna Latarni Morskich nie
potwierdziła nawet odbioru mego projektu boi zapachowych.
Ze
„Świetnej metody i innych humoresek” Alfonsa
Allais
(wybór i przekład Arnolda Mostowicza)
Wydawnictwo Iskry, 1972
Alfons Allais
jest autorem słynnego a wielce pouczającego zadania matematycznego:
Jeśli kompania wojskowa złożona ze stu dwudziestu ludzi
potrzebuje sześciu godzin na przemarsz z Caen do Rouen, to ile czasu zużyje na
przebycie tej samej odległości pułk złożony z tysiąca dwustu żołnierzy
?